13 marca 2013

Rozdział 07. (część 1)



~*~*~ DANIEL ~*~*~

Patrzyłem się na niego jeszcze przez jakaś chwilę, gdy wyrwał mnie głos Filipa.
-No więc czyja to wina? Zanim odpowiedziałem, spojrzałem jeszcze raz w tamtą stronę, ale blondyna już nie było. Zwróciłem znowu uwagę na Filipa.
-No oczywiście, że ojca, a niby kogo? Przecież to on mnie ciągle rozprasza.
Skwitował to westchnięciem, ale po chwili na jego twarzy zagościł uśmiech, jakby wpadł na jakiś pomysł.
-Wiesz, może i nie umiesz grać, ale… liczę na ciebie.
Czy… czy on mnie właśnie obraża? Świetnie, na dodatek muszę się robić czerwony i stać jak ten pieprzony słup soli! Wkurzony wróciłem do rodziców. Nagle, z nieznanej przyczyny, zachciało mi się uśmiechnąć.
-Daniel, co taki zadowolony? Filip cię umówił ze swoimi koleżankami?
Olałem go, nie dając się sprowokować, i chwyciłem kulę. Nie no, nie ma szans, bym trafił. Ale… przecież Filip na mnie liczy. Wziąłem zamach i… zbiłem wszystkie. Ojcu szczęka opadła, a Filip… a Filip się uśmiechnął.

~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~

Jak się okazało, to nie był jednorazowy fart. Po prostu na początku mój talent dopiero się rozbudzał. Gdy zbijałem wszystkie, czułem jak jeszcze bardziej ociekam zajebistością. Niestety, przez to, że się rozbudził tak późno nie wygraliśmy. Brakowało nam tylko paru punktów. Punktów, które straciliśmy na początku. Droga powrotna obyła się bez żadnych kłótni, czy awantur. Nawet ojciec nie rzucał już żadnych głupich tekstów, tak był zszokowany moim talentem. W ramach przegranej, która podobno była z MOJEJ winy, musiałem zanieść kule do piwnicy. Żeby nie wracać się tam i z powrotem postanowiłem wziąć obie kule naraz. Gdy już je trzymałem i zrobiłem krok, jedna z nich musiała upaść mi na nogę. Oczywiście na tą samą co wcześniej. Jebane szczęście!
-Filip, pomóż bratu, bo sam prędzej się zabije, niż je zaniesie.
 Postanowiłem, że już do końca dnia nie odezwę się do ojca. Filip oczywiście, jako przykładny i starszy brat mi pomógł. Zeszliśmy do piwnicy i odłożyliśmy kule na półkę. Chciałem już wrócić na górę, wiec szybko dopadłem drzwi, które… nie chciały się otworzyć!


~*~*~ FILIP ~*~*~

-Wychodzisz, czy nie?
-Ale one nie chcą się otworzyć!
-Jak nie chcą…
Z niedowierzaniem złapałem za klamkę i mocno pociągnąłem, a drzwi ani drgnęły.
-Cholera… zacięły się.
-Nie… naprawdę? No nie zauważyłem, wiesz?!
-Dobra, nie krzycz, uspokój się! Zaraz stąd wyjdziemy. Masz telefon?
-A swojego to nie łaska?
-Jest w kurtce.
-Idiota.
Wyciągnął telefon, którym chwilę później rzucił o ścianę.
-BEZUŻYTECZNY!!! DLACZEGO BATERIA ZAWSZE SIĘ ROZŁADOWUJE W TAKICH MOMENTACH?!
-Nie histeryzuj. Rodzice na pewno zaczną się zaraz zastanawiać, czemu nas nie ma i nas wypuszczą!
-Ta, przyjdą…. Jak nam się, kurwa, powietrze skończy!
Trzymajcie mnie. I jak tu być optymistą w takich chwilach?
-Filip, wypuść nas!
-A niby jak ja mam to zrobić?
-Wyważ je!
Ta, pewnie, geniuszu. A znasz może jakiś magiczny sposób na wyważenie drzwi zamykanych do środka? I o co on się w ogóle tak awanturuje? Przecież każdemu się zdarzy gdzieś zatrzasnąć i jakoś mu nie zabraknie powietrza. Chyba, że… z jednej strony to trochę dziwne… ale…
-Daniel?
-Czego?
-Masz klaustrofobię?
-NIE, KURWA, BO ZACZYNAM HISTERYZOWAĆ OT TAK, WIESZ?! TE ŚCIANY W OGÓLE SIĘ NIE ZMNIEJSZAJĄ, TAK SAMO ILOŚĆ POWIETRZA!!!
To będzie cud jak wyjdę stad żywy. Siedzenie w piwnicy razem z klaustrofobikiem, który nawet normalnie jest trochę… agresywny.
-Zamknij oczy, weź kilka wdechów i pomyśl o czymś miłym.
Rzucił mi wściekłe spojrzenie, ale, o dziwo, posłuchał mnie. No, przynajmniej na razie mam spokój.


~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~

-Meteoryt.
-Dinozaury.
-Wyginięcie.
-Apokalipsa.
-KONIEC! TA GRA JEST GŁUPIA, A POZATYM POWIETRZE NAM SIĘ KOŃCZY!!!
Siedzimy tu już może jakieś 15 minut, a ja mam już powoli dosyć. Muszę się zapisać do jakiegoś terapeuty. Sytuacja wygląda następująco: ja siedzę na szafce, a Daniel mi klęczy między nogami. Klęczy, patrzy się (choć trafniejszym określeniem byłoby tu ,,gapi”) na mnie i jak tak dalej pójdzie to uwierzę w to, że tu umrzemy.
-Zastanawiałeś się kiedyś jak umrzesz?
Nie odpowiedziałem, wywróciłem tylko oczami.
-Zawsze myślałem, że umrę we śnie, gdy już będę stary.
Błagam, zamknij się…
-Ale nigdy mi do głowy nie przyszło, że umrę w piwnicy! Ja jeszcze 18 lat nie mam!
Jeszcze jedno słowo i przestanie być miło…
-A jak się okaże, że wybuchła jakaś zaraza? Albo cos takiego jak w ,,REC”? Wtedy już na pewno umrzemy!
Błagam… mogę mu coś zrobić? Np. uderzyć tak mocno, by stracił przytomność?
-Filip, no! Jak możesz się tym nie przejmować?!
Normalnie, a niby jak?
-A jak jakimś cudem ty przeżyjesz, a ja umrę to dopilnujesz bym miał wiśniową tru…
Kurwa. I całą samokontrolę szlag trafił. Ale co ja muszę zrobić, by się zamknął? No co?! Przeanalizujmy wszystko jeszcze raz. Ja siedzę na szafce. Daniel klęczy między moimi nogami. Klęczy, oczy ma pewnie szeroko otwarte, a ja go całuję. I po chwili, z lekkim trudem, przestaję. 
-Zamkniesz się wreszcie, czy nie? Nie umrzemy, w każdym razie nie tutaj, nie teraz!
Ja- całkowicie wkurzony. I on- wyglądający jakby miał za chwilę zemdleć. I proszę bardzo, przynajmniej będzie cisza.
-Filip, kurwa, kocham cię.
Że… że co, proszę?! Powiedział to tak słabym głosem, że gdyby było tu jeszcze parę ludzi, to pewnie, bym nie usłyszał. Ale teraz było to słychać, aż za wyraźnie.
-Możesz to… powtórzyć?
Szybki zryw i chodzenie w kółko. Obserwowałem jak chodzi w tą i z powrotem i próbuje się zebrać do odpowiedzi.
-Kocham cię… tak jak jeszcze nikogo. To trwa od grudnia, może dłużej. Wiem, że to chore, ale to jest silniejsze ode mnie.
Mam wrażenie, że sam zaraz zemdleję. Więc to znaczy, że on… nie był wtedy pijany? Ani naćpany? O Boże, a jednak cuda się zdarzają!
-Podejdź tu.
Stanął tak, że dzielił nas jakiś metr, a na dodatek uciekał ode mnie wzrokiem. Wychyliłem się i położyłem mu ręce na biodrach jednocześnie przyciągając go do siebie.
-Mógłbyś to powiedzieć jeszcze raz? I… nie uciekać tak wzrokiem?
Rety, świat się kończy- Daniel jest czerwony.
-Ja… kocham cię.
Kocham go. Już sam nie wiedziałem co robię. Po prostu podniosłem go do góry, posadziłem na kolanach i lekko cmoknąłem w usta. Pocałowałem go jeszcze raz. Mocniej. Daniel oparł mi ręce na torsie i z ochotą pogłębił pocałunek, a mi wręcz zawirowało przed oczami. Czułem się jak w raju. Zatopiłem ręce w jego długich włosach i próbowałem się nacieszyć tą chwilą, ale i tak wiedziałem, że, nieważne ile tak będziemy siedzieć, i tak będzie za mało. Nagle usłyszałem odgłos otwieranych drzwi. No pięknie, jak nie mama, to ojciec.



4 komentarze:

Unknown pisze...

wreszcie wyznali sobie miłość! nie waż mi się tego psuć teraz! mają być razem i dotego cholernie szczęśliwi :) ładnie proszę:)

Anonimowy pisze...

AWWWWWWW *__*

Anonimowy pisze...

ciekawe, co się stanie, jak ten ktoś ich nakryje... O.O ale niech teraz już wszystko będzie ładnie!! oni są taaaacy słodcy! <3

Anonimowy pisze...

Odświeżam jak głupia z nadzieją, że nowy rozdział już jest i dupcia. :c Ale jezeli ma byc tak świetny jak ten to warto poczekać! :(

Prześlij komentarz